24 lutego 2013

... kolekcjonersko ...

Tak, mogłabym siebie śmiało nazwać kolekcjonerką ... a może jednak powinnam się określić jako zbieraczka?? Bo mam masę muliny, cieniowanch i metalicznych nitek do needlpointa, kordonków do frywolitki, materiałów na zaplanowane patchworki, ostatnio też kilkadziesiąt probówek z koralikami i wszystkich innych bardzo przydatnych rzeczy, które po prostu muszę mieć bo jak inaczej? Ja się pytam ...
Ale dzisiaj nie o tym. Może od dwóch lat, a może to już trzy - zbieramy z szanownym małżonkiem magnesy z różnych stron świata. A w związku z tym, że jednak nie mogę sobie pozwolić na zbyt intensywne podróżowanie, a bardzo bym chciała, to magnesy przywożą nam znajomi z różnych zakątków. Dzięki temu mamy chociaż odrobinę bliżej do pięknych miejsc. Aaaaa przypominam też o miejscu gdzie o podróżach piszemy z moim Towarzyszem Podróży - klik, tu również ciekawostki i info o promocjach lotniczych :)
Z założenia wspomniane magnesy są lodówkowe, ale nasza lodówka przestała wystarczać.

Trzeba było wymyślić coś innego, było kilka różnych opcji, my zdecydowaliśmy się na razie na farbę magnetyczną, czyli gęstego gluta napakowanego opiłkami metalowymi. Pomalowaliśmy część ściany w kuchni.


Dzięki  temu mamy miejsca na jeszcze wiele wiele magnesów. Tak wygląda ściana teraz:




Niestety nie wszystkie magnesy trzymają się naszej magnetycznej ściany, niektóre są za ciężkie, lub mają za małe magnesy żeby na ścianie się utrzymać - te mają swoje miejsce nadal na lodówce.


Kolekcjonujemy magnesy zarówno z tych bliższych jak i dalszych miejsc, dlatego mamy również magnesy z różnych zakątków Polski i  prawie z każdego kontynentu. Tak właśnie sobie uświadomiłam że nie mamy magnesu z ameryki południowej (chyba?).
Najwięcej magnesów, również tych najcenniejszych przywiózł mi jeden z moich uczniów, który w ubiegłym roku szalał podróżniczo - Komarro - dziękuję!!
A tu kilka takich z najdalszych i egzotycznych zakątków:


Jeśli, ktoś z Was miałby ochotę sprawić mi przyjemność i wzmocnić moją kolekcję - polecam się pamięci :).

M.

22 lutego 2013

... makowo mi ...

I nie to nie znaczy, że jestem na haju makowym, nie nie nic w tym stylu. Otóż pod wpływem Kasi wróciłam do swojego UFOka - Czyli do makowej fairy. Jakieś sto lat temu dostałam od Kasi wzór, zaczęłam wyszywać i cóż, jak to ze mną bywa, pewnie się zakochałam w czymś innym. Mam podejrzenia, że mógł to być needlpoint ale nie jestem pewna. W każdym razie, nie ma co szukać "winnych" trzeba zabrać się za krzyżyki :).
Najpierw był obrazek, na podstawie którego ktoś stworzył wzór na krzyżyki:


Kiedy zaczynałam ponowne wyszywanie, był wyszyty ten dolny mak oraz szczątkowe części zieleniny.


Normalnie lubię krzyżykować. Znowu odżyła we mnie ta pierwsza robótkowa miłość, przez ostatnie lata wypadłam z obiegu mody wyszywankowej, odkryłam cuda na swoim dysku, a jeszcze większe cuda odkryłam w sieci oczywiście. Ale wracając do makowego obrazka - znowu została wystawiona na próbę moja cierpliwość i pokora, bo wszystko pięknie ładnie ale pruć trzeba było i to sporo, bo w związku z błędem gdzieś przy nogach wróżki omcknęła się spódniczka no i jak zwykle był wybór - wyszywanie "autorskie" czy prucie. Zdecydowałam się wyciąć to co było błędne bo na wyjmowanie nitki chyba bym nie zcierpiała.


No i jeszcze kilka zbliżeń:




Od samego początku nie byłam przekonana do tego dolnego szarego tła, wyszywanego półkrzyżykami. Nie wiem jeszcze czy będę je w ogóle zaczynać, czy może sobie jednak daruję. 


A jak Wy myślicie??

M.