31 lipca 2012

… bo ja lubię do Was pisać …


Zawsze marzyło mi się podziwiając prace fotograficzne innych, robić zdjęcia makro roślin, owadów i generalnie tego co się napatoczy pod nos i aparat. Poprzedni pstrykacz nie zbyt współpracował w tym zakresie, choć był fajny, czerwony i wcale nie tani. W czerwcu w ramach nagrody dostałam inny model, już nie tak poręczny i denerwujący momentami ale za to robi śliczne zdjęcia. Eksperymentowałam z przyrodą i jestem podbudowana, czego efekty jeszcze przez jakiś czas będzie widać na moim blogu. 


Mam też nadzieję, że uda mi się tak ustawić wszystko żeby jeszcze w miarę dobrze wychodziły fotki makijaży, które mogłabym pokazywać na Zakosmetykowane (nie omieszkam się pochwalić).
Nadal pracuję nad postanowieniem pisania tu częściej, wierzę że mi się uda w końcu, mam kolejkę tematów i zdjęć, więc może się uda.
W Niemczech udało mi się skończyć szal dla mojej przyjaciółki. A dokładnie na wyjeździe skończyłam robić wzór, a wczoraj dzięki Kasiu Fiu Bździu zakończyłam robótkę (nie wiedziałam jak się to robi, a dokładnie wiedziałam jak się okazało a zapomniałam). 


Także szal czeka na kąpiel i prasowanie – tak tak wiem to profanacja ale co tam nie mam możliwości rozłożenia rozpięcia i naciągnięcia więc popracuję z żelazkiem. Oczywiście nie omieszkam podać parametrów wszelakich razem ze zdjęciami efektu końcowego.
W dojczlandzie w chińskim sklepie (w którym były całe regały nie wiadomo czego hi hi) zakupiłam suszone banany, które chodziły za mną od lat. Z bananami takimi mam wspomnienia z dzieciństwa, nie mam pojęcia skąd się one w Polsce wtedy brały (może zza wschodniej granicy?). 


Jeśli spotkaliście się gdzieś z takimi bananami u nas w kraju? Dajcie proszę znać – będę wdzięczna.
No i na koniec książka, która zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. A mowa tu o kolejnej Szwai „Matka wszystkich lalek”. Okładka tej książki odrzuciła mnie na dzień dobry, a i opis na okładce nie zainteresował.


Pomyślałam sobie, kurde pierwsza Szwaja, której nie kupię a może nawet nie przeczytam. Teraz jest mi wstyd, że po okładce właściwie oceniłam książkę, jednej z moich najulubieńszych pisarek. Na szczęście dziewczyny, którym ufam książkowo zrecenzowały książkę super – więc przy jakiejś okazji zakupiłam książkę i dopiero na wakacje doczekała się w kolejce. Przygoda z tą lekturą wcale nie była lekka łatwa i przyjemna ze względu na tematykę poruszaną (wspomnienia z wojny i okresu powojennego oraz nastawienia narodu niemieckiego do polskiego) i poruszającą. Ale oprócz poważnych i naprawdę bolesnych tematów, były też przyrodniczo geograficzne, jak nie koniec świata na małej francuskiej wyspie to polskie Karkonosze, były tez ukochane robótki ręczne – drutowanie i robienie biżuterii ozdabianej minerałami, byli ciekawi, wartościowi i fajni bohaterowie (bracia EE, bliźniaki rozrabiaki i babcia Henia). Jednym słowem było warto jak zwykle przeczytać Szwaję. Z każdą książką zastanawiam się jak to jest możliwe że autorka jest w stanie mnie jeszcze wciągnąć, zaskoczyć, rozśmieszyć … czekam na następne książki.

M.

20 lipca 2012

... bo polskie ...

Nie jestem odosobniona w dorzucaniu zgryźliwych komentarzy w stylu "oto Polska właśnie". Jednak dzisiaj będzie zupełnie z innej perspektywy bo chwalebnie i książkowo (co to za słowo chwalebnie?? - ale jakoś mi pasowało).
Muszę się Wam przyznać, stali goście tego miejsca to pewnie wiedzą - uwielbiam czytać polskich autorów, a autorki szczególnie. Michalak, Szwaja, Kalicińska, Kosin, Tyl, Stec, Witkiewicz i jeszcze kilka innych to Pisarki, które dają mi to czego od książki wymagam - dają mi przyjemność, radość, mądrość, odprężenie, oderwanie ...
Ostatni na tapecie oczywiście oprócz Tej Michalak, Renata Kosin i Aleksandra Tyl.
Renatę Kosin poznałam osobiście w zupełnie nieksiążkowym otoczeniu, a mianowicie poznałyśmy się biegając półnago po pomieszczeniu, ponieważ Renata i jej mama Danusia (pani Danusiu tęsknię!!) to moje pierwsze brafitterki. Nie muszę już chyba dzisiaj nikomu mówić, że dobrze dobrany stanik to niezbędnik każdej kobiety. Moje zaskoczenie było duże, kiedy dotarło do mnie, że Renata napisała książkę. Już z czystej sympatii do Niej sięgnęłabym po jej książkę, ale zajawki pojawiające się w sieci przyciągnęły jak silny magnes. I tak nie zważając na ustawioną wcześniej kolejkę zasiadłam do "Mimo wszystko Wiktoria".
źródło: www.lubimyczytac.pl
Nie będę pisała tutaj streszczenia, bo już masę osób przede mną to zrobiły, jednak muszę wspomnieć, że to kawał dobrej polskiej literatury, takiej jak lubię. Nie przerysowanej, osadzonej w rzeczywistości, z elementami humoru i tematami dającymi do myślenia, a przede wszystkim z robótkami ręcznymi!! Tak właśnie jedna z głównych bohaterek prowadzi działalność jaką ja zamierzam prowadzić jak tylko wygram w totka - czyli sklep z przydasiami robótkowymi + miejsce na swobodne i spontaniczne i zorganizowane spotkania robótkowe, czyli fotele dobra kawusia i święty spokój. Ohh jak ja o tym marzę (zaraz po założeniu wymarzonego liceum ale o tym może kiedy indziej). Co mi się jeszcze podobało w książce - podobali mi się faceci. Ale nie dlatego że byli przystojni (bo nawet nie pamiętam jak wyglądali), podobali mi się bo byli dobrzy dla swoich kobiet, a jak nie dla swoich to byli dobrzy dla kobiet po prostu.

Z książkami Aleksandry Tyl zetknęłam się dzięki Sabinie (która zgodziła się świadczyć usługi mojej prywatnej wypożyczalni książek, mieszkając na drugim krańcu Polski - dziękuję Ci bardzo), która ma bardzo podobny do mojego gust czytelniczy, i dzięki której dowiaduję się o wielu ciekawych i wartych przeczytania pozycjach. Ale wracając do książki "Szczęście pachnie bzem", to kontynuacja losów bohaterów "Alei bzów".
źródło: www.lubimyczytac.pl
I znowu bez streszczeń, chciałam powiedzieć tylko o jednym z aspektów poruszonych przez autorkę - aspektów iście kobiecych, a mianowicie kręcenia sobie filmów. Kręceniem filmów nazywam stan umysłu kobiety (bo faceci zazwyczaj nie są aż tak skomplikowani emocjonalnie), kiedy na podstawie pojedynczych sytuacji, wydarzeń jesteśmy w stanie dośpiewać sobie całą historię - nakręcić film o tym jak "na pewno" było, co ktoś "miał na myśli" i "jak się dalej potoczą sprawy". Zamiast zapytać, pogadać i wyjaśnić. Wszystko to piszę ze swojego doświadczenia i wiem że to wcale nie jest takie proste i nie jest często łatwo odezwać się, zagadać wyjaśnić ale wiem, że to w perspektywie wychodzi na lepsze.
Wspomniana wyżej książka jest dowodem na to do czego dochodziłam latami. Poza tym jest fajnie poprowadzoną historią, przy której i łzy i uśmiech i złość i zrozumienie się pojawiały. Także zachęcam najpierw do przeczytania Alei a potem Szczęścia.





M.

10 lipca 2012

… Antosiowa poduszka …

Jeszcze przed wyjazdem, w wirze kociokwiku przedwyjazdowego uszyłam pościel z satynowej bawełny i podusie dwie dla nowego obywatela ziemi – Antosia – znaczy syna Renaty i Adama (pozdrowienia dla młodych rodziców).
Z braku czasu i nie posiadania pod ręką palety wzorów, wybrałam rybę PP. Jak się okazało rybka jest mało rybna bo oprócz tego że nie ma oka i ości Renia nie rozpoznała stwora i spociła zdjęcia z deka nietypowo – bo stawiając rybę na ogonie. No ale niech jej będzie na pewno wszystko przez te hormony hi hi.
Starałam się użyć jaskrawych kolorów żeby młodzieniec jarzył jak najwcześniej o co biega (w pierwszej wersji miałam uszyć czarno białą bo tak dzieciaki widzą na początku ale czasu nie było na dobieranie materiałów). Na tył poduszki, żeby była przyjemna dla małego ciałka jakby się jej chciało użyć na drugiej stronie zastosowałam polarkowo włochatą tkaninę z której była uszyta poszewka (tak tak pocięłam wzięłam – czego się nie robi dla przystojniaków) kupiona w Home&you.
Owa poduszka stała się też nie lada bohaterem w mojej przygodzie maszynowej, ponieważ zgięłam swoją pierwszą igłę, a co za tym idzie pierwszy też raz dokonałam sama, tymi ręcymi, wymiany igły – jestem z siebie dumna :).


Przy okazji podzielę się z Wami wiekopomnym odkryciem, zwłaszcza dla początkujących wszywaczy zamków – takich jak ja (pomysł z sieci, ale nie pamiętam niestety strony). Otóż najpierw zszywam dwie tkaniny robiąc większy zapas na szew, następnie od spodu przyszywa się zamek tak żeby zszycie wychodziło po środku zamka, zabezpiecza się końce otworu zamkowego, następnie spruwaczką rozcina się szew i jest!!! Pięknie równo i bez stresu i bez zmieniania stopki – na specjalną.



**********************************************************

I jeszcze jedna ważna sprawa. Założyłyśmy z Nailą wspólny blog Zakosmetykowane. Wprawdzie tematyka kosmetyków, ich stosowania testowania i innych eksperymentów wchodzi w „czas relaksu” jednak doszłam do wniosku, że miałabym tu za duży misz masz. Bardzo lubię oglądać na yt kanały i czytać blogi urodowe, mam też swoje przemyślenia i doświadczenia. A, że Jola jest kusicielką i sprawczynią wielu moich „chorób” i „manii” kosmetycznych, to pomyślałyśmy że może uda nam się stworzyć coś wspólnego w tym temacie. Wspólne moczenie się w basenie i wycieczki po saunach tylko utwierdzały nas coraz bardziej w tym przekonaniu (bo urlop rozpoczęłyśmy wspólnie w Druskiennikch).
Zapraszamy więc serdecznie

M.