31 grudnia 2011

… resume …

A co tam … nie zdarzyło mi się wcześniej podsumowywać tego co na blogu było (albo niestety nie było ale jest związane z czasem relaksu). Generalnie super uczuciem jest oglądanie tego co się zadziało w pewnej sferze mojego życia ostatnimi miesiącami. O wielu rzeczach nie pamiętałam nawet. I co mnie zaskoczyło, to napisałam mniej więcej połowę razy mniej postów niż w roku poprzednim – karygodne … no nikt mnie nie pilnował i się rozpasałam. I kurcze no muszę to zmienić w nowym roku koniecznie … -> minimalnie 4 posty miesięcznie – tak właśnie chcę.
W tym roku nie miałam styczności z hardangerem … mhhh to raczej kiepsko bo uwielbiam ten haft. Trzeba coś wymyślić … może ten piękny, wielki, kilkuletni obrus, który u Krzysi zbliża się do końca?? … ale tego jako postanowienia nie będę ryzykować :).
2011 rok stanowczo przebiegał pod znakiem ćwiczenia, patchworkowania, cięcia, prucia i wielkiej szychowej satysfakcji. Uszyłam czerwoną narzutę będącą mega wyzwaniem i tak naprawdę pierwszym patchworkiem w życiu. Na nogach mam cały czas zielono – fioletowy pled. Powstało kila poduszek, kilka podstawek z recyklingowymi płytami w środku, no i uszyłam kołderki jedną „za jeden uśmiech” drugą dla uroczego gentelmana – Julka.


Poza tym zrobiłam dwa needlpointy od a do z i powiem że chce mi się szybko zrobić coś takiego co nie jest pracochłonne a daje efekty … będzie podumać, bo zarówno nova jak i róża na razie należą do grona UFOków, których niezła ilość też się nazbierała :(.


Przydarzyły się również różne nowe i stare przygody. Wyszyłam medalion, który miał być świąteczny a wyszedł sweet domowy, zaraziłam się sutaszem i koralikami – ale to boskie zajęcie jak dla mnie jest do ogarnięcia tylko i wyłącznie w towarzystwie i tylko wtedy mogę sutaszować i koralikować, więc raczej w UFOkach nich skończonych rzeczach mam osiągnięcia. Uszyłam pierwsze, ale nie ostatnie myślę literki materiałowe (trzeba dopracować jakoś ich technologię żeby łatwiej poszły następnym razem. Trochę czółenkiem pomachałam, żeby Hilmie zrobić prezent. Spróbowałam też kartonażu (ale stanowczo nie powinnam się sama za to zabierać, choć pudełko dzielnie służy w szkole :)).


I UFOki nie tylko ubiegłoroczne, znalazły się i starsze …ale dla podbudowania się niektóre zdjęcia są znacznie nieaktualne bo i jest więcej sześciokątów, i więcej blacworka i więcej drutowego szala. Poza tym zatęskniło mi się za makową panienką, tylko ciupeńkę za tulipanami (bo nadal mam do nich uraz bo widać granicę kartek ze wzorem).


Takkk i teraz tego o czym jakbym zapomniała w tym roku, otóż nie za wiele pisałam o przeczytanych książkach. Kajam się i żałuję za taki postępek … Obiecuję poprawę -> w następnym roku będę pisała o wszystkich książkach, które przeczytałam. I chcę przeczytać ich więcej niż w tym roku … coby dogonić Nailę (ta skubana przeczytała dwa razy więcej).
Ten książkowy rok u mnie był pod znakiem fantasy, którego nie czytałam, którego się bałam i które omijałam. Ale napatoczyła się Gildia Magów i wsiąkłam na maksa, potem dopieściłam się Grą o Ferrin – Kasi Michalak i dałam się ponieść. Poza tym patrzę, że w przewadze polscy autorzy z czego bardzo się cieszę (taki książkowy patriotyzm się odezwał z dumą).



W Nowym Roku życzę sobie i moim drogim czytelnikom przede wszystkim zdrowia, masy czasu wolnego i dużo kasy, żeby było więcej czasu na przyjemności a nie ciągle zaganianie i zapracowanie.

Magda

27 grudnia 2011

… chyba byłam niegrzeczna …

…bo mikołaj obdarował mnie gorączką … ale co ja takiego przeskrobałam to nie wiem do tej pory, gratis antybiotyk … no nic najważniejsze żeby przeszło szybko :).
Ale, ale nie narzekam o nie!! Korzystam z czasu wolnego ile się da! W święta bardzo chciałam skończyć tegoroczny SAL coby zakończyć rok bez dodatkowego UFOka. No i udało się. Odkąd postanowiłam przerobić dosyć drastycznie salowy wzór wiedziałam, że to co z niego powstanie zawiśnie w okolicach drzwi wejściowych, potem dopiero zapragnęłam zrobić coś na styl pinkeepa. Dzięki Ance z Pieguchowa wiedziałam jak zrealizować swoją wizję wisiora na drzwi. Wprawdzie nie używałam żadnego zmiękczacza pomiędzy i nie obwstążeczkowałam dookoła ale ale prawie pinkeep wyszedł.


Najpierw trzeba było spróbować w miarę równo przykleić materiały do kartonów. Z przodu grubszy karton z tyłu cieńszy (bo taki tylko był w domu). Do klejenia używałam kleju gutrmana (już się lekko przeterminował bo zrobił się gęsto żelowaty i ciężki do wyciskania ale zadziałał) w zestawie ze spinaczami praniowymi.


Dookoła miały pierwotnie być obszyte na gęsto koralikami ale mi się odechciało i obszyłam koralikami trochę rzadziej, najsampierw oczywiście zszywając przód z tyłem. Na koniec pobawiłam się z szablonem do robienia kokardek (oczywiście szablonem własnej produkcji na podstawie wpisu umieszczonego przez moją krajankę Chagę
No i powstała całoroczna przewieszka z której jestem dumna i bardzo zadowolona.


Świętowanie u mnie w tym roku to nie siedzenie za stołem (nomen omen dzięki chorobie) a raczej łóżkowanie i granie. Dane mi było ostatnio zagrać w trzy nowe dla mnie gry: zagrałam wreszcie klockami Jenga (oj przednia zabawa), od ucznia pożyczyłam karty Dobble – rewelacyjna gra rozwijająca spostrzegawczość, ćwicząca skupienie.

No i wielki hit gra planszowa „Świat dysku”. Podchodziłam do niej trochę jak do jeża bo Pratchett nie jest mi bliskim pisarzem, a jednak gra świetna, wciągająca, i można pomyśleć, pokombinować i zrelaksować się w dobrym towarzystwie również. Powiem, że czuję niedosyt gry i mam nadzieję że będzie mi dane więcej mi pograć.


No i na koniec pochwalę się – kołderka, którą uszyłyśmy wspólnie z Krzysią dla synusia Ani, zajęła III miejsce w konkursie ogłoszonym przez mój ulubiony sklep z materiałami – zobaczcie – juhuuuuuuu.

11 grudnia 2011

… maszynowy napad …

Naszło mnie ostatnio znowu na maszynę, a może nawet napadło znienacka i szybciorem zaprojektowałam narzutę dla mojej kochanej Uli i zaczęłam pierwsze z brzegu słoneczkowy bloczek….

O matko co ja się napociłam. Co ja się nacięłam, naprułam, nadenerwowałam i jak ja spokorniałam znowu. No bo niby PP nowością przy mojej maszynie nie jest no ale jakoś nie szło, nie mogłam wyobrazić jakie optymalnie kawałki materiału odcinać żeby pasowały i żeby mimo wszystko nie za dużo tego materiału zmarnować, bo ładne takie przecież są te kawałki … zanim zwątpiłam w swoje możliwości szybkiego ostukania się ze wzorem to szyłam „na czysto”, potem przeniosłam się na szycie „na brudno” i tak zajęło mi to prawie całe popołudnie. Ale się opłacało bo się nauczyłam.


Nie wiem czy to jest jakieś odkrycie wielkie, ale tym razem postanowiłam szyć na papierze śniadaniowym. Wprawdzie to więcej roboty bo po wydrukowaniu trzeba odrysować, ale stanowczo łatwiej się modeluje ten papier, a nade wszystko o wiele łatwiej się go wyrywa ze szwów. Z moim brakiem wyobraźni przestrzennej ostrym zdziwieniem było do mnie odkrycie, iż w tych słoneczkowych wzorach trzeba przyszyć część wypukłą do części wklęsłej. Normalnie załamałam się bo „niby jak mam to zrobić” pomyślałam. Ale na szczęście pogrzebałam w niezastąpionej sieci i spróbowałam. Mniej więcej wyszło zadowalająco. Choć postanowiłam przy drugim czy trzecim bloczku, że będę robiła większe nakłady na wszelkie boki prac, żeby w razie czego nie trzeba było sztukować a odciąć tylko.


Kiedy nie szyję i nie pracuję wtedy wyszywam różę. Bardzo ją już lubię choć wyszywanie zajmie stanowczo więcej czasu niżbym miała ją robić krzyżykami. No i niesamowitym komfortem jest posiadanie oryginalnych nitek, choć kiedy mam pesymistyczne nastawienie to się zastanawiam czy wszystkich nitek mi starczy. Ale nie będę teraz myśleć o tym.


Ostatnio zatęskniłam za drutami znowu, a w dodatku mam nowy pomysł i nową włóczkę … i bardzo chciałabym szybko ten plan zrealizować … ciekawe czy się uda :).